Szczęście - mnożyć czy zostawić w spokoju
Mam syna. Codziennie rano, gdy otwieram oczy, a on patrzy na mnie z ufnością i hojnie obdarowuje uśmiechami, zakochuję się w nim od nowa. Oksytocyna skacze pod niebo i wszystko nabiera sensu. Potem przychodzi chwila melancholii i zadumy oraz świadomość, że wszystko to jest bańką mydlaną, która pęknie gdy tylko Syn zacznie żyć swoim życiem. Nigdy nie miałam określonej wizji kariery, zawsze chciałam być przede wszystkim mamą (choć nie zawsze miałam dość odwagi, by się do tego przyznawać). Nie wiem skąd wiedziałam, że to właściwy kierunek. Pozostaje mi mieć nadzieję, że spiszę się tak dobrze, jak się w tym czuję. A co zrobię, kiedy Bajbus się wyprowadzi, może zamieszka na innym kontynencie i nasze kontakty ograniczą się do dwóch spotkań tygodniowo - przez skype? A może będzie mieszkał tuż obok, ale zajęty pracą z trudem znajdzie czas, żeby wpaść do rodziców na niedzielny obiad? Ilekroć o tym myślę i przeraża mnie syndrom opuszczonego gniazda, zaczynam się zastanawiać, czy ten